Dwujęzyczność kształtuje się sama. Serio?

Babcia, powtarzaj! Gwiazda to jest „yıldız” a miś to jest „ayı”. Musisz się nauczyć, bo ja tak mówię – właśnie podsłuchałam, jak Meliska uczy w pokoju obok swoją babcię tureckich słówek. Obcowanie na co dzień z dwoma językami to niewątpliwie ogromna możliwość dla dzieci urodzonych w rodzinach wielokulturowych. Nieraz słyszałam opowieści o tym, jak maluchy szybko przyswajają języki rodziców i poruszają się w nich bezbłędnie, np. intuicyjnie dopasowując język do właściwego opiekuna. Z perspektywy czasu i swojego doświadczenia dostrzegam w tych historiach jedno zasadnicze "ALE". Jakie?


Wspólne czytanie 

Długo zanim pomysł posiadania własnych szkrabów narodził się w mojej głowie, poznałam koleżankę. Koleżanka ta miała już małą, około dwuletnią córeczkę, której tata był Turkiem. Któregoś dnia zostaliśmy zaproszeni do nich na obiad. Kiedy przyszliśmy, mała bawiła się grzecznie swoimi zabawkami na podłodze. W pewnym momencie, gdzieś w rogu pokoju zauważyłam skakankę i zapytałam męża: Ej, a jak jest skakanka po turecku? Odpowiedział, że nie pamięta, wypadło mu z głowy. Kiedy on się zastanawiał usłyszeliśmy cieniutki głosik gdzieś spod naszych nóg: ip atlama. Ten mały, dwuletni brzdąc odpowiedział na moje pytanie! Widząc moje zdziwienie, ale też to jakie wrażenie na mnie zrobiła ta odpowiedź, jej mama szybko wyjaśniła, że często bawią się w tłumaczenia. Mama pokazując przedmiot mówi jego nazwę po polsku a tata po turecku. Później proszą małą o tłumaczenia: mama z polskiego na turecki, tata z tureckiego na polski. Taka sobie ot zabawa – pomyślałam. W tej niepozornej zabawie kryło się jednak wspomniane na początku „ale”. To nie była tylko jeden z wielu sposobów spędzania czasu z dzieckiem. To była nauka. Zrozumiałam to jednak dopiero przy swoich dzieciach. 

Wypracowanie dwujęzyczności u dziecka to niezła orka!

O tym nikt nie mówi. Ciężar w potocznym opowiadaniu o bilingualności położony jest na efekt końcowy - dzieci, jak dorosną będą mówić biegle w obu językach rodziców. Pomijany jest cały proces kształtowania umiejętności lingwistycznych, który trwa latami i wymaga ogromnego zaangażowania, kreatywności i konsekwencji ze strony dorosłych. Nic bowiem samo się nie dzieje. Po urodzeniu pierwszego dziecka zaczęłam poznawać więcej par mieszanych, które miały już dzieci. Naturalna kolej rzeczy - podobny etap w życiu, podobne tematy do rozmów. Było dla mnie dużym zaskoczeniem, że nie zawsze ich większe bądź mniejsze pociechy posługiwały się dwoma językami. Co więcej, według naszych obserwacji takie dzieci były w mniejszości. Jak to możliwe? – myślałam. Dlaczego Ozan mówi do swojego synka po polsku, a Gosia do córki po angielsku? Przecież to takie nienaturalne. Skąd taki wybór? Trudno było mi to pojąć. W głowie miałam dalej obraz tego, iż dziecko to gąbka i w 5 minut łyknie arabski słysząc w tle serwis informacyjny na Al Jazeerze. Tak nie jest. Bez odpowiedniego wsparcia, stymulacji i wspólnej pracy nie uda się osiągnąć zakładanego celu. W konsekwencji, aby dziecko opanowało dobrze posługiwanie się językiem zarówno mamy jak i taty, rodzice muszą wiedzieć jak rozwijać w nim ową umiejętność. Wymaga to od nich nie tylko przygotowania się na bazie merytorycznej, ale także uzbrojenia w cierpliwość i konsekwencji. Jest to trudne zadanie, które nie zawsze kończy się sukcesem. Czy nam się udało? Tego jeszcze nie wiem.

Językowe wzloty i upadki

Dwujęzyczność jest pojęciem szerokim. W przypadku moich dzieci jest to dwujęzyczność symultaniczna (równoległa). To trudne określenie mówi o tym, że naukę obu języków zaczęli bardzo wcześnie i (w naszym przypadku) równolegle. Każde z nas instynktownie mówiło do córki w języku ojczystym, czyli tym, który jest nam najbliższy. Dzięki temu Melisa jednocześnie uczyła się jak powiedzieć kot, pies, dom, pić, spać czy dziękuję po polsku i po turecku, ale również mogła przypisać dany język do danego rodzica. Później dowiedziałam się, że ten wybrany przez nas zupełnie podświadomie sposób komunikacji z własnym dzieckiem nazywa się OPOL - One Person One Language

Początki były proste i nie zmuszały nas do głębszego zainteresowania się tematem. Mała dość późno zaczęła mówić, ale kiedy już pojawiały się pierwsze słowa i podstawowe zdania były wypowiadane i po polsku i po turecku. Aż do trzeciego roku życia jej znajomość obu języków kształtowała się w proporcjach 50 na 50. W okolicach trzecich urodzin sytuacja znacząco się zmieniła. Jej przyczyną było rozpoczęcie edukacji przedszkolnej. Z tygodnia na tydzień coraz ładniej świergotała po polsku. Zasób słownictwa rósł, zaczęła nie tylko komunikować swoje potrzeby, ale także opowiadać zasłyszane historie, opisywać sytuacje, w których uczestniczyła lub była świadkiem. Im więcej znała słów, tym więcej mówiła a tym samym jakość wypowiadanych głosek i pełnych wyrazów była lepsza. Język, w którym mówi jej mama, rówieśnicy, ciocie w przedszkolu, dziadkowie, dzieci z sąsiedztwa zaczął dominować. Postępy w tureckim były o wiele mniej spektakularne, naturalnie więc proporcje znajomości obu języków drastycznie się zmieniły. Mąż był załamany. 

Oświecenie

To był ten moment, w którym zrozumieliśmy dlaczego wiele dzieci przyswaja tylko jeden język – język rówieśników i środowiska, w którym żyje. Odpowiedź jest bardzo prosta - posiada wiele punktów odniesienia, gdzie musi go używać. Język rodzica pochodzącego z innego kraju czasami nie jest nawet potrzebny do komunikacji z tym rodzicem, jeśli ten posługuje się językiem państwa, w którym żyje. Tak jest u nas. Mój mąż mówi dobrze po polsku. Teoretycznie więc znajomość tureckiego przez Melisę nie jest mu potrzebna. Rozumie wszystko, co córka do niego mówi, a mówi w większości po polsku. Jeśliby chciał mógłby spokojnie zacząć komunikować się z nią już tylko w tym języku, zaoszczędzając sobie trudu żmudnej nauki, czy przykrych dla niego sytuacji, kiedy mała nie chce mu odpowiadać po turecku. Po długich rozmowach podjęliśmy jednak pewną decyzję. 

NIE PODDAJEMY SIĘ!

To co możemy zrobić to uzbroić się w cierpliwość, dać jej czas i kontynuować obraną od samego początku (najpierw intuicyjnie, później świadomie) formę nauki. Jej ciężar spoczywa głównie na barkach mojego męża, ale staram się go wspierać i motywować jak mogę. Jak ona wygląda? Kilka przykładów:
  • Czyta dzieciom jak najczęściej bajki po turecku. Co roku powiększamy biblioteczkę tureckich książek, żeby dopasować je do wieku dzieci. Poniżej zdjęcia kilku, przy pomocy których uczymy się języka. 
  • Jeśli puszczamy dzieciom bajki, to staramy się wybierać tureckie lub tureckie wersje znanych kreskówek (np. Masza czy Kraina Lodu). Nie mamy w domu polskiej TV, więc wybór jest naturalny 😊
  • Wspólnie uczymy się tureckich piosenek
  • Nie zmuszamy, aby córka odpowiadała mężowi po turecku ale on NIGDY nie odpowiada jej po polsku. Jest w tym bardzo konsekwentny. 
  • Odpowiadając na pytanie lub stwierdzenie córki, używa tych samych słów tylko w swoim języku. Prosty przykład: Tato, pada śnieg; odpowiedź męża: Evet kızım, kar yağıyor (Tak córeczko, pada śnieg). 
  • Dużo, duuużo rozmawiają. O wszystkim, co jest dla nich ważne. 



Nagrodą za zapamiętanie słówka jest właściwa naklejka
Książeczka z magnesami

Seria bajek o niebieskim motylku
Poznajemy słówka

W tym momencie Melisa dalej jako pierwszy wybiera polski, zwłaszcza jeśli chce opisać coś bardziej skomplikowanego. W prostej konwersacji potrafi i rozmawia z mężem po turecku. Wiemy również, że rozumie co się do niej mówi w tym języku. Odpowiadając logicznej po polsku daje nam do zrozumienia, że wie o co została zapytana. I to nas cieszy. 

Wierzę, że jeśli będziemy konsekwentni w swoich działaniach przyjdzie dzień, kiedy Melisa a także Teo będą operowali swobodnie dwoma językami. Nie zakładam, że na tym samym poziomie.  Prawdopodobnie język kraju, w którym mieszkają zawsze będzie na pierwszym miejscu. Bardzo ważne dla nas jest natomiast to, aby  porozumiewanie się w drugim języku było dla nich swobodne i naturalne. 













Komentarze