Zdarzyło się ostatnio tak w moim życiu zawodowym, że współorganizowałam spotkanie dla rodziców. Miało ono miejsce w piątek za dnia, w związku z czym z góry było wiadome, że pojawią się na nim głównie mamy, które albo są jeszcze na urlopie macierzyńskim/wychowawczy albo mają wolne zawody i same ustalają swój harmonogram dnia. Nie ukrywam, wszyscy zaangażowani w organizację wiedzieli, że będzie to nie lada wyzwanie. Dlaczego? Gdyż mamy miały pojawić się ze swoimi pociechami!
Żebyśmy się dobrze zrozumieli - co to znaczy matka z dzieckiem?
Posługując się definicją opracowaną na podstawie publikacji w sieci:
Matka z dzieckiem/dziećmi - nowa, powstała w XXI wieku, grupa społeczna składająca się z dwóch lub większej ilości osobników. W podstawowym składzie do grupy należy matka i jeden potomek. Charakteryzuje się nieograniczonymi roszczeniami wobec otoczenia. Zakłóca spokój społeczny, pchając się w miejsca, gdzie jej obecność jest niepożądana, m.in. do restauracji, kawiarni, centrów handlowych, autobusów czy tramwajów. Wśród narzędzi wykorzystywanych do uprzykrzania życia innym osobnikom znajduje się np.
To właśnie TE matki zaprosiliśmy! O biedni my i nieświadomi! Samym sobie mogliśmy współczuć i szykować tabletki od bólu głowy - bo przecież po takim wydarzeniu na pewno nas rozboli.
Zbliżała się godzina "0" i na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze z nich. Pchając wielkie wózki, były coraz bliżej i bliżej. Dużo wózków, dużo dzieci. Część na tyle już samodzielna, że zdąrzyła dobiec przed swoimi rodzicielkami. Jak nic zaraz się zacznie: KRZYK, PŁACZ, AWANTURY, PLUCIE I ROZRZUCANIE ZABAWEK!!!
I co? I gucio - NIC Z TYCH RZECZY się nie zdarzyło!
Wszystkie mamy świetnie ogarniały swoje maluchy, te mniejsze i nieco większe. Potrafiły znaleźć czas dla nich, kiedy potrzebowały atencji, i dla siebie aby skupić się na organizowanych przez nas warsztatach. Były piękne, zadbane, uśmiechnięte, spokojne. Można było z nimi porozmawiać zarówno na tematy dziecięce, jak i zupełnie nie związane z rodzicielstwem. Nie żądały, nie kłóciły się, nie domagały.
Jak to możliwe, że kobiety, które spotkałam na warsztatach tak bardzo różniły się od "typowej matki z dzieckiem"? Może dlatego, że ta "typowa" nie istnieje albo jest w mniejszości? Może to nie kwestia matki a otoczenia, które nie ułatwia jej i tak wymagającego zadania opieki nad własnym dzieckiem? Może wystarczy czasami spojrzeć na nią życzliwie, żeby zobaczyć, że sama czuje się skrępowana sytuacją, kiedy wszystkie oczy zwracają się w stronę jej krzyczącego dziecka (a dzieci czasami lubią pokrzyczeć - ot tak mają;), lub kiedy musi nakarmić maleństwo i - daję głowę - ostatnia rzecz jakiej jej potrzeba to gorszące spojrzenia mijających (a dziecko jak chce jeść, to chce TU I TERAZ - negocjacje nie wchodzą w grę). Zamiast fukać na wózek w tramwaju, pomyślmy jak trudna jest to wyprawa, więc jeśli mama już się tam znalazła to znaczy, że ma konkretny powód.
Życzliwe nastawienie zdziała bardzo wiele, ale to dalej połowa sukcesu. Założę się, że ktoś kto nie jest rodzicem nie zdaje sobie nawet sprawy, jak cudowną rzeczą są kąciki dla dzieci w restauracjach, krzesełka do karmienia czy przewijaki (które moim zdaniem powinny być standardem). Ułatwienienia w przestrzeni publicznej dla mam, będą z korzyścią nie tylko dla niej ale może i całego otoczenia. Dzięki nim ta "typowa matka z rozwrzeszczanym dzieckiem", zmieni się w pogodną osobę z uśmiechniętym szkrabem.
Jedyną rzeczą, jaką starałyśmy się zrobić na naszych warsztatch to przygotować przestrzeń tak, żeby była przyjazna dla mam z maluchami - niby nic a tak wiele. Drobne zabawki dla maluchów, miejsce do karmienia, przewijania, etc. A na koniec trochę uśmiechu:)
Poza cudownymi wspomnieniami, masa dobrej energii I chwilą refleksji w postaci powyższego postu pozostał mi z warsztatów ten oto bukiet pięknych, czerownych tulipanów.
Dobrego dnia :)
Żebyśmy się dobrze zrozumieli - co to znaczy matka z dzieckiem?
Posługując się definicją opracowaną na podstawie publikacji w sieci:
Matka z dzieckiem/dziećmi - nowa, powstała w XXI wieku, grupa społeczna składająca się z dwóch lub większej ilości osobników. W podstawowym składzie do grupy należy matka i jeden potomek. Charakteryzuje się nieograniczonymi roszczeniami wobec otoczenia. Zakłóca spokój społeczny, pchając się w miejsca, gdzie jej obecność jest niepożądana, m.in. do restauracji, kawiarni, centrów handlowych, autobusów czy tramwajów. Wśród narzędzi wykorzystywanych do uprzykrzania życia innym osobnikom znajduje się np.
- publiczne obnażanie jednej z intymnych części ciała, tłumacząc tą czynność koniecznością zaspokojenia głodu potomka,
- przebywanie w restauracjach i kawiarniach, gdzie jej drące się dziecko robi demolkę z jedzenia wokół stolika.
To właśnie TE matki zaprosiliśmy! O biedni my i nieświadomi! Samym sobie mogliśmy współczuć i szykować tabletki od bólu głowy - bo przecież po takim wydarzeniu na pewno nas rozboli.
Zbliżała się godzina "0" i na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze z nich. Pchając wielkie wózki, były coraz bliżej i bliżej. Dużo wózków, dużo dzieci. Część na tyle już samodzielna, że zdąrzyła dobiec przed swoimi rodzicielkami. Jak nic zaraz się zacznie: KRZYK, PŁACZ, AWANTURY, PLUCIE I ROZRZUCANIE ZABAWEK!!!
I co? I gucio - NIC Z TYCH RZECZY się nie zdarzyło!
Wszystkie mamy świetnie ogarniały swoje maluchy, te mniejsze i nieco większe. Potrafiły znaleźć czas dla nich, kiedy potrzebowały atencji, i dla siebie aby skupić się na organizowanych przez nas warsztatach. Były piękne, zadbane, uśmiechnięte, spokojne. Można było z nimi porozmawiać zarówno na tematy dziecięce, jak i zupełnie nie związane z rodzicielstwem. Nie żądały, nie kłóciły się, nie domagały.
Jak to możliwe, że kobiety, które spotkałam na warsztatach tak bardzo różniły się od "typowej matki z dzieckiem"? Może dlatego, że ta "typowa" nie istnieje albo jest w mniejszości? Może to nie kwestia matki a otoczenia, które nie ułatwia jej i tak wymagającego zadania opieki nad własnym dzieckiem? Może wystarczy czasami spojrzeć na nią życzliwie, żeby zobaczyć, że sama czuje się skrępowana sytuacją, kiedy wszystkie oczy zwracają się w stronę jej krzyczącego dziecka (a dzieci czasami lubią pokrzyczeć - ot tak mają;), lub kiedy musi nakarmić maleństwo i - daję głowę - ostatnia rzecz jakiej jej potrzeba to gorszące spojrzenia mijających (a dziecko jak chce jeść, to chce TU I TERAZ - negocjacje nie wchodzą w grę). Zamiast fukać na wózek w tramwaju, pomyślmy jak trudna jest to wyprawa, więc jeśli mama już się tam znalazła to znaczy, że ma konkretny powód.
Życzliwe nastawienie zdziała bardzo wiele, ale to dalej połowa sukcesu. Założę się, że ktoś kto nie jest rodzicem nie zdaje sobie nawet sprawy, jak cudowną rzeczą są kąciki dla dzieci w restauracjach, krzesełka do karmienia czy przewijaki (które moim zdaniem powinny być standardem). Ułatwienienia w przestrzeni publicznej dla mam, będą z korzyścią nie tylko dla niej ale może i całego otoczenia. Dzięki nim ta "typowa matka z rozwrzeszczanym dzieckiem", zmieni się w pogodną osobę z uśmiechniętym szkrabem.
Jedyną rzeczą, jaką starałyśmy się zrobić na naszych warsztatch to przygotować przestrzeń tak, żeby była przyjazna dla mam z maluchami - niby nic a tak wiele. Drobne zabawki dla maluchów, miejsce do karmienia, przewijania, etc. A na koniec trochę uśmiechu:)
Poza cudownymi wspomnieniami, masa dobrej energii I chwilą refleksji w postaci powyższego postu pozostał mi z warsztatów ten oto bukiet pięknych, czerownych tulipanów.
Komentarze