Drogowy potworek

Teściów widuję rzadko. Zazwyczaj raz do roku, bywało że jeszcze rzadziej. Powód jest jeden - mieszkają ponad 3 000 km od nas, w Turcji nad Morzem Czarnym. Od kiedy pamiętam wyjazd do nich oznaczał długą i skomplikowaną wyprawę. Nie ma tam łatwego dojazdu. Najpierw musimy dotrzeć do Stambułu, następnie największego miasta regionu - Ordu, a stamtąd jeszcze min. 1,5 h krętymi drogami gdzieś hen daleko w góry. Nawet wybierając połączenia lotnicze aż do samego Ordu, podróż trwa cały dzień. Raz jeden zdecydowaliśmy się jechać tam samochodem, ale byliśmy we dwójkę. W tym roku postanowiliśmy to powtórzyć. Tym razem... we czwórkę.

Pasażerowie:

Melisa - 3,5 roku
Teoś - 1,5 roku

Środek transportu - samochód
Cel - Morze Czarne, Turcja
Dystans - 3 000 km w jedną stronę


Jak ogień i woda

Nie był to nasz pierwszy wyjazd z dziećmi w dłuższą podróż, ale jeszcze chyba przed żadnym nie stresowałam się tak bardzo. Do żadnego też nie robiłam takich przygotowań. O ile córka jest typem podróżnika i mogliśmy z nią przejechać autem pół Europy, kiedy miała pół roku, o tyle młodszy nie sprawdza się w roli pasażera. Mąż śmieje się, że dla niego będą musieli obniżyć wiek przystępowania do egzaminu na prawo jazdy. Młody samochody uwielbia, ale tylko na przednim siedzeniu, co wiadomo, w czasie jazdy jest niemożliwe. Siedzenie w foteliku sprawia mu ból egzystencjonalny, który z kolei powoduje ból naszych uszu i głów. 

Z racji odległości, jaką musimy pokonywać do rodziny męża, wiedzieliśmy że czekają nas dalekie i długie wojaże. Po cudownych doświadczeniach z Meliską, stwierdziliśmy, że przetestujemy młodziana na spokojnej trasie Warszawa - Berlin - Warszawa. Miał 2 miesiące. Nie pozostawił złudzeń, że będzie łatwo. Krzyczał całą drogę powrotną do domu. Nie pomagały żadne próby skupienia jego uwagi na czymkolwiek innym. Zmartwiło mnie to, ale nie wpadłam jeszcze w panikę. Podejmowaliśmy kolejne próby, które kończyły się większymi lub mniejszymi sukcesami. Do tej pory nie znaleźliśmy jednak zależności, które wpływają na to, że czasami jest w samochodzie spokojny a czasami mam ochotę wysiąść i iść obok. Gdyby udało mi się ją znaleźć byłoby o niebo łatwiej. 

Jazda testowa

Tydzień przed wyjazdem do Turcji zorganizowaliśmy sobie jazdę próbną – znajomi zaprosili nas na Białoruś. Pojechaliśmy na weekend. Trasa w jedną stronę zajęła nam ok. 4 godzin, podczas których poza momentami spania i oglądania bajek rozgrywały się małe awanturki. Czym jednak jest wyjazd na Białoruś w porównaniu z drogą do Turcji?

Widząc, że awersja do jazdy na tylnym siedzeniu nie minęła mu wraz z wiekiem podjęliśmy dwie decyzje:
  • ruszamy najwcześniej, jak to możliwe,
  • mniej więcej w połowie drogi robimy sobie małe wakacje. 


Strach ma wielkie oczy

Pierwszy punkt okazał się kluczem do sukcesu! Wstaliśmy o 4:00 rano, a spod domu ruszyliśmy o 5:00. Był początek sierpnia, więc dnie i noce ciepłe, mogliśmy zatem przełożyć śpiące brzdące z łóżeczek prosto do fotelików. Nawet nie zauważyli różnicy. Dzięki tak wczesnej pobudce udało nam się dojechać dalej niż zakładaliśmy i pierwszy nocleg mieliśmy dopiero w Belgradzie. 






Kolejnego popołudnia dotarliśmy do malowniczej, greckiej Kavali, gdzie zrobiliśmy sobie kilka dni małych wakacji. Kolejne punkty naszej podróży upłynęły znowu niemal idealnie. Co nas uratowało? Skąd ta nagła zmiana w zachowaniu Teosia? Wydaje mi się, że miało tutaj znaczenie kilka rzeczy.


  • Bardzo wczesne pory ruszania w trasę - budziliśmy dzieci przed ich standardową porą pobudki, dzięki czemu w samochodzie jeszcze dosypiały. Po obudzeniu się miały jeszcze dobry humor a później zapadały w swoje popołudniowe drzemki.
  • Częste postoje - każdemu były potrzebne, ale dzieciom szczególnie. Musiały się wybiegać, rozprostować nogi, zmęczyć przed kolejnymi godzinami w foteliku. Zatrzymywaliśmy się mniej więcej co 2-3 godziny.
  • Zabawki i książki, których wcześniej nie znali - skirtałam wcześniej trochę zabawek i książeczek, którymi nie mieli okazji się wcześniej bawić, dzięki czemu nie mogli się jeszcze nimi znudzić. 
  • Bajki - tak, na telefonach... Przygotowaliśmy wcześniej dwa stare telefony, na które zgraliśmy kilka bajek. Mówiąc szczerze, żaden z wcześniejszych punktów nie uratował tak sytuacji, jak właśnie te filmiki. 
W ten oto sposób przetrwaliśmy podróż, która suma summarum zajęła nam ponad 6 dni siedzenia w aucie. Przetrwaliśmy, a nawet całkiem nieźle się bawiliśmy :) Najwidoczniej nie takie moje potworki straszne, jak sądziłam.

Komentarze