Wielokulturowa codzienność


Na świecie jest wiele kultur. Uczymy się o nich z książek, poznajemy za pomocą mediów, na wyjazdach, dowiadujemy od znajomych, którzy wrócili z podróży. Czasami podpatrzymy obce obyczaje wyskakując ze znajomymi na sushi, pho czy wieczorem na shishę. Zawsze jednak wracamy do tego, co nasze, najlepiej nam znane.



Mój świat jest inny. Przenikają się w nim dwie zupełnie różne sobie kultury. Niejednokrotnie mam nawet wrażenie, że trzy. Pierwszą z nich jest ta, którą wyniosłam z domu: polska, europejska, miejska, liberalna. Druga należy do mojego męża: orientalna, turecka. Trzecia jest mieszanką dwóch wcześniejszych. Jest tą, którą stworzyliśmy sobie w domu i którą żyjemy na co dzień. To ona z jednej strony zbliża mnie do kultury mojego męża (a jego do mojej), a z drugiej oddala nas od naszych własnych korzeni. To na jej gruncie opieramy naszą komunikację, zrozumienie, budujemy i realizujemy wspólne cele.

Przy obecnej niechęci do wszystkiego co obce, a szczególnie orientalne, pojęcie multikulturowości nabiera coraz bardziej negatywnego zabarwienia. O związkach z obcokrajowcami myśli się jak o tykających bombach. I po części muszę się zgodzić z ostatnim stwierdzeniem. Są to relacje naznaczone większym ryzykiem niepowodzenia, które wymagają chęci z obu stron, ale przede wszystkim pracy włożonej przez każdego z partnerów. W tych coraz częstszych ale mimo wszystko jeszcze rzadkich przypadkach ludzie muszą godzić się na trudne kompromisy. Oznaczają one niekiedy zupełną rezygnację z cząstki siebie dla dobra związku. Nie wszyscy są w stanie tyle dać lub tyle zaryzykować. Bywa, że jedna strona stawia wszystko na jedną kartę ale druga nie daje rady. Bywa też, że różnice wynikające z wychowania są na tyle duże, że codzienne starania i praca nie przynoszą efektów.

Przeciwności jest bardzo dużo. Nie oznacza to jednak, że każda relacja skazana jest na niepowodzenie. Nieprawdą jest również, że zawsze jedna strona będzie pokrzywdzona. Rozmawiałam ostatnio ze znajomą, która dopiero zaczyna tworzyć swoją rzeczywistość z partnerem z innej kultury. "Jak Wam się to udało?" - zapytała. Nie ma na to pytanie standardowej odpowiedzi. Przyznam jednak, że dałam jej jedną radę. "Ustalcie zasady Waszego związku na początku i trzymajcie się tego. Wszystkie trudne tematy dotyczące relacji między Wami, z Waszymi rodzinami a szczególnie dotyczące dzieci muszą być ogarnięte już teraz. Jak chcesz, możecie nawet spisać to na kartce. Żadnego spontanu. Nic na później. "Jakoś to się ułoży" - nie istnieje. Co więcej, te zasady muszą być satysfakcjonujące dla każdej ze stron, bo nie będzie on nich odwrotu".

Życie będzie zaskakiwać i stawiać nas w sytuacjach, na które pewnie nie będziemy gotowi. W podobnych sytuacjach postawi każdego, czy ma partnera Polaka czy nie. Nie jest to domena tylko mieszanych relacji. To czy wyjdziemy z nich obronną ręką, zależy od fundamentów, jakie razem postawimy. Takim fundamentem w relacjach wielokulturowych będą m.in. zasady uzgodnione na początku wspólnej drogi. Pozwolą one uniknąć nieprzyjemnych zaskoczeń w sytuacjach kryzysowych. U mnie tak to działa. Znam ludzi, którzy budują swoje związki na podobnych zasadach. Znam również takich, którzy uznali, że jest to zbędne. Większość z nich funkcjonuje już w pojedynkę lub odnalazła się w innych relacjach.

Czy zatem te związki są zawsze tykającymi bombami? Nie są, o ile są przemyślane, zaplanowane, przedyskutowane. Nie są, o ile obie strony wkładają w nie dużo pracy, chęci i zrozumienia. A co dają? Mój tata sprezentował nam ostatnio telewizor mówiąc: Będziesz dziecko miała wreszcie okno na świat" :) Mój mąż jest moim oknem na świat. To dzięki niemu poznałam przestrzeń zupełnie mi wcześniej obcą. Dzięki niemu mam drugi filtr na ogrom informacji zalewających nas każdego dnia, m.in. przez telewizję. Dzięki niemu widzę, że inny sposób życia, inne obyczaje, zwyczaje, które w dalszym ciągu mogą być mi obce i niezrozumiałe nie muszą być złe. One mogą przynosić radość i szczęście tym, którzy je rozumieją, kultywują, którzy wyrośli na ich podstawie. Relacja z nim pozwala mi również zrozumieć, że nie zawsze jest ważne co ja myślę o zasadach panujących w innym kraju. Ważne jest to, co ludzie tam żyjący o nich myślą.

Teraz, kiedy przepracowaliśmy najtrudniejszą część i nasza maszyna dalej jedzie do przodu,  cieszę się, że moje dzieci będą miały szersze spojrzenie na świat. Chociaż wiem, że nie jest do tego potrzebny partner obcokrajowca. Wystarczą fajni rodzice z otwartymi umysłami.


Komentarze