Wakacje na tureckiej wsi

Pamiętam z dzieciństwa wakacje na wsi. Pajdy chleba ze smalcem, wychodek za stodołą, do którego przez szparę w ścianie zaglądały świnie, zbieranie truskawek z pola, ustawianie się w kolejce z metalowym kubkiem w ręku po mleko ściągane prosto od krowy, kurczaki biegające po podwórku, jedzenie jabłek, które pospadały z jabłoni. Pamiętam te sady z jabłoniami i jak musiałyśmy z babcią przez nie przejść idąc od autokaru do gospodarstwa wujka. Mieszkał w okolicach Grójca. Pamiętam, że dorośli pracowali od wczesnego ranka. Nikt nie relaksował się na leżakach. Są to wspomnienia z mojego bardzo wczesnego dzieciństwa. Później wieś zastąpiły wyjazdy nad morze, na mazury, kolonie czy obozy. Wieś została wspomnieniem.

Dzisiaj na wieś już się nie jeździ. Dla tych co za nią tęsknią rozkwitają agroturystyki. Wykreowana, czysta wieś dla mieszczuchów. Nie mam nic przeciwko agroturystykom. Uważam, że są absolutnie cudownym wynalazkiem, spełniającym swoje zadanie. To jednak nie jest to co pamiętam z dzieciństwa. Natura nie jest piękna jak agroturystyka. Jest brutalna. W tamtych wyjazdach był ten brutalny pierwiastek natury a jednocześnie nieograniczonej wolności.

Wydawało mi się, że moje dzieci nigdy nie zrozumieją co to są „wakacje na wsi”. Byłam jednak w błędzie. Mając „wieś” niemal pod nosem, dopiero niedawno zdałam sobie sprawę z jej obecności w moim życiu.

Co roku jeździmy do rodziców mojego męża, którzy mieszkają w domku wysoko w górach nad Morzem Czarnym. Przyjeżdżając tutaj na początku nie mogłam się zaaklimatyzować. To nie było moje życie. Liczyłam dni do wyjazdu, mimo że rodziców bardzo lubię i szanuję. Wiedziałam jednak, że będziemy przyjeżdżać tutaj regularnie. Zaczęłam szukać analogii, rzeczy które coś mi przypominają, są bliskie. Czegoś, co pomoże mi lepiej zrozumieć tutejszy klimat życia i lepiej w niego wsiąknąć. Wtedy doznałam olśnienia – jestem na wsi! Na prawdziwej wsi, gdzie tempo życia wyznacza praca w gospodarstwie, gdzie dzieci biegają po podwórku goniąc kurczaki, gdzie na stole znajdę masło maminej roboty i miód w własnej pasieki. Na tym samym stole może znaleźć się również ten kurczak, którego z rana goniły moje dzieci jak i krowa, która przestała już dawać mleko. To ta brutalność natury, o której wspomniałam na początku.

Spędzamy tutaj średnio 1-2 tygodnie w roku. Za krótko, żebyśmy poczuli się tutejsi. Ma to swoje plusy. Każda nowość, odmienność od naszego codziennego życia za każdym razem wzbudza zachwyt. Obserwowanie koni na łące (żyją tutaj dzikie konie na wolności), głaskanie krów po pyszczku, ganianie kur po podwórku sprawia, że dzieci pieją z zachwytu. Dla mnie pobyt tutaj kojarzy się głównie z możliwością jedzenia pokarmów całkowicie naturalnych. Eko do potęgi! Może to tylko kwestia mojego nastawienia, ale mam wrażenie, że dzięki niemu poprawia się kondycja mojej skóry i włosów. Delektuję się więc tym bez ograniczeń. A jest czym!

·        Jajka z najbardziej żółtymi żółtkami, jakie widziałam

·      Mleko od swoich krów a z niego robiony: jogurt, ayran (napój jogurtowy), ser (podobny do naszego oscypka), kaymak (gęsta śmietanka zebrana z mleka – uwielbiam z chlebem i miodem), masło

·     Pekmez i miód – miód, rzecz oczywista, natomiast pekmez jest to gęsty syrop powstał z gotowania owoców non stop przez ok. dwie doby. W zależności od owoców, które gotujemy może być bardzo słodki albo słodko-kwaśny (jabłka, gruszki). U nas robi się najczęściej z gruszek. W konsystencji podobny do płynnego miodu, ale bardzo ciemny. Można nim polać gęsty jogurt, dodać do wody czy jeść z chlebem. Można też maczać w nim…UWAGA, UWAGA… ziemniaki w mundurkach. Rewelacja! Dla mnie była to miłość od pierwszego spróbowania

·     Tursu – hit hitów i podstawa tutejszej kuchni. Tursu to nic innego jak kiszonki, kwaszonki, kimchi… jak zwał tak zwał. Rzecz w tym, że kwasi się niemal każde warzywo, nie tylko kapustę i ogórki. Do moich faworytów zalicza się kiszona botwinka / młode buraczki i gruba, zielona fasola. Do każdego wyrobu dodaje się bardzo dużo czosnku, bo daje ostry, pikantny smak (na początku myślałam, że pochodzi on od papryczek chilli). Kwaszona jest również kapusta, marchewka, zielone pomidory, a nawet niedojrzałe jeszcze śliwki

·        Mięso – je się go bardzo mało. Pochodzi od własnych zwierząt i stanowi skromny dodatek do potraw

·        Słodycze na miodzie i orzechach – przyjeżdżając do rodziców na święta, siostry mojego męża przygotowują domową balkavę i hałvę. Za każdym razem wychodzę z podziwu, że im się chce robić to cienkie jak pergamin ciasto na balkavę. A jednak robią wszystko od podstaw i wychodzi przepyszne. Tutejsza domowa hałva nie smakuje jak kupna. Jest robiona na mące, pekmezie z orzechami włoskimi. Nie jest moim faworytem, ale ma swoich amatorów

·     ORZECHY LASKOWE – zostawiłam je na koniec, ale prawda jest taka, że region w którym jestem jest największym dostawcą orzecha laskowego na cały świat! Najbliższe duże miasto ma w centrum postawiony wielki, złotopodobny pomnik orzecha laskowego. Jak piszę ten tekst, mój mąż jest z rodziną w orzechowym sadzie i ogarniają tegoroczne zbiory. Każdy tutaj ma swoją działkę z krzakami laskowymi. O każdy jeden orzeszek dbają jak wiewiór z „Madagaskaru”. Większość idzie na sprzedaż, ale z tych co zostają robi się baklavy, wypieki, pasty do smarowania chleba, etc. O orzechach chyba trzeba będzie jeszcze napisać😊

Spędzam więc co roku wakacje na wsi, smakuję jedzenie, cieszę się widząc ubrudzone i roześmiane dzieci ale cieszę się również, że zawsze mają one swój koniec. Mimo wielu plusów, życie na wsi to trudny kawał chleba. Obserwując je co roku potrafię to docenić i mam nadzieję, że moje dzieci również będą umiały.  

Ps. poniżej krótka, zdjęciowa historia ze spotkania podczas spaceru krowy. Krówka pasła się zupełnie sama w okolicach kilku dorodnych grusz. Mój mąż wybrał się z córką, aby zebrać kilka owoców dla dzieci. Okazało się, że więcej radości było z karmienia nimi krówki niż jedzenia samemu:) Krowa była przeurocza i podobno znajoma, stąd nie było obaw przed zbliżeniem się do niej. 





Komentarze